Młodzieżowy język
Dlaczego przyjęło się takie przekonanie, że dzisiejsza młodzież zaśmieca język wyrazami, których niekiedy sami są autorami? Może to wynika z samego doboru słownictwa, nieodpowiedniego w dużej mierze do sytuacji. W rozmowach ze starszymi, często nauczycielami, czy typowych oficjalnych sytuacjach przemycają do swojej wypowiedzi wstawki rozluźnionych konwersacji ze swoimi rówieśnikami. Nic więc dziwnego, że nie świecą przykładem nienagannej etykiety językowej.
W autobusie, w tramwaju, na przystanku, czy też po prostu na ulicy można usłyszeć słowa, odzywki, których nie do końca rozumiemy. Padają one najczęściej z ust bardzo młodych osób, w wieku szkolnym, ale zdarza się, że gdy odwrócimy głowę okazuje się, że adresatem wypowiedzi, która aż po brzegi wypełniona jest młodzieżowymi odzywkami, są też dorośli, a co gorsza nawet małe dzieci. Z tych ostatnich najczęściej przychodzi nam się śmiać. Rodzice przyklaskują zadowoleni, gdy ich pociesze uda się zapamiętać i powtórzyć jakiś zwrot, którego oni sami używają, a który w mniemaniu językoznawców – osób, którzy przecież znają się na języku „od podszewki”, jest niepoprawny. Nikt nie zastanowi się, że dziecko, ucząc się od małego tego typu wypowiedzi, powoli się przyzwyczaja. A potem trudno jest wyplenić naganny sposób wysławiania się, na czym cierpią głównie rodzice. Bo któżby nie chciał mieć dziecka, który reprezentuje nienaganną postawę językową?
Dorośli zwracają uwagę młodym ludziom przede wszystkim wtedy, gdy w ich słownictwie zaczynają pojawiać się wulgaryzmy. Jednak w pozostałych sytuacjach zachowują się tak, jak gdyby było wszystko poprawnie. Mało tego, sami zaczynają używać określeń i sformułowań, które na co dzień słyszą od swoich dzieci w domu. Żadne z nich nie pomyśli nawet, że zaśmieca tym samym język polski, który jest przecież pięknym językiem. Eksperci, gdy tylko mogą uczulają na te przyzwyczajenia, jednak co może kilku – kilkunastu ludzi w obliczu jednak sporego grona użytkowników tego sloganu młodzieżowego, jak zwykło się określać język młodych ludzi…
Skąd co chwilę to nowe pomysły na określenia, które w języku polskim mają już swoje klasyczne odpowiedniki? Skąd pojawiają się nowe nazwy, czy powitania? Dlaczego młodzież chłonie je jak gąbka? Bo temu, że dorastające osoby (które zwykło określać się mianem młodzieży) są kreatywne nie można zaprzeczyć. Ktoś się przejęzyczył, komuś zabrakło w głowie słowa określającego i na szybko wymyślił swoje własne, potem ktoś powtórzył i uruchomiany został mechanizm przyswajania zupełnie niepotrzebnego wyrażenia. Jeszcze inna sytuacja, gdy ktoś z pamięci wyrecytuje tekst, który pasuje akurat do sytuacji, a który wziął się po prostu z tekstu ulubionej piosenki, której słucha się na okrągło. Często zapożyczenia biorą się też z filmów – tych, które znane są od lat i tych, które należą do tzw. klasyki kina, ale też mogą być to nawet kultowe bajki. W dobie dubbingu teksty z filmów anonimowych nie stanowią problemu praktycznie dla nikogo. Najwięcej jednak i tak stanowią wyrażenia, które są zapożyczeniami z obcych języków – najczęściej z angielskiego, a teraz także z hiszpańskiego i włoskiego – są przecież na topie. Młodzież, ucząc się przenosi odzywki obcojęzyczne na grunt polski, w zupełnie nie wymagającej tego sytuacji. Nie można pominąć tutaj wpływu mediów i polityków. Zwłaszcza jeśli chodzi o gafy popełniane przez osoby, które oglądać można na szklanym ekranie. Młodzi nie przepuszczą takiej okazji, żeby nauczyć się na pamięć tego, co może rozśmieszyć ich towarzyszy. Ale czy polski język nie jest wystarczająco piękny, aby nie rozpychać go sztucznie i niepotrzebnie coraz to nowym słownictwem…
„Helloł”, „krejzol”, „dżampreza”, „fenks”, „cool”, „lukać” „si”, „porke”, „padre” to tylko kilka określeń, które młodzi używają, a które przywędrowały z gruntu angielskiego i hiszpańskiego. Do tego dochodzą obcesowe zwroty i wulgaryzmy. To wszystko sprawia, że słownictwo młodzieży poraża. Zwłaszcza starszych ludzi, tych którzy pamiętają jeszcze czasy wojny i którzy wysławiają się starą polszczyzną z czasów dwudziestolecia międzywojenngo. Wśród nich są dziadkowie, babcie, wujostwo, które przebywając w towarzystwie młodych bardzo często nie może się odnaleźć. Nie rozumieją komunikatu, który płynie z ust młodzieży. Ponad połowę konwersacji można wyrzucić do kosza, gdyż odbiorca nie rejestruje jej. Nie jest w stanie nawet nawiązać rozmowy, gdyż nie operuje identycznymi zwrotami, wyrażeniami i określeniami, co dużo młodsze od nich pokolenie. Zwłaszcza jeśli chodzi o uczniów szkół gimnazjalnych, u których panuje już zupełna swoboda językowa. A przecież nie od dziś wiadomo, że najstarsze pokolenie Polaków operuje językiem odpowiednim do każdej sytuacji, a często to ono decyduje, co można włączyć w obręb normy językowej.
Młodzież ma swoje prawa. Dlaczego dorośli mają odbierać im możność zabawy i korzystania z radości życia? Przecież każdy z nich był kiedyś młody. Jednak na wszystko nie można pozwalać. Język polski jest wystarczająco pięknym i bogatym językiem, że nie potrzeba urozmaicać go dodatkowym słownictwem, które powiela istniejące już uniwersalne, odpowiednie do każdej okazji, określenia i wyrażenia. Dorośli sami nie powinni przyswajać ich, gdyż później nawet nie mogą mieć podstaw do krytyki zachowań, często, swoich dzieci. Nie można pominąć tutaj wpływu mediów i polityki – to także stanowi bogate źródło nie zawsze poprawnego języka. Współcześnie panuje swoboda językowa i każdy ma o tym świadomość. Język chłonie wszystko to, co niepotrzebne nadzwyczaj szybko. Na półkach w księgarniach pojawiają się coraz to nowe słowniki, które obrazują slogan młodzieżowy. Jednak czy warto naśladować młode osoby? Używać języka, który w tej grupie wiekowej przystoi, a dorosłym już nie zawsze? Odmładzać się niepotrzebnie poprzez język? A może o wiele lepiej jest zostawić „modę” językową daleko w tyle, a zacząć wysławiać się polszczyzną czystą, klasyczną, taką która nadaje się do każdej konwersacji, z każdą osobą, niezależnie od wieku? Przynajmniej nie trzeba się potem martwić, że popełni się błąd, bo przecież nic tak nie zawstydza jak gafa w towarzystwie.